30
lip
2016

1. Geneza

Cieżko jednoznacznie wskazać kiedy tak właściwie zaczyna się ta historia. Czy zaraz po maturze, 14 lat temu gdy gdzieś tam zaczęła kiełkowac myśl „fajnie byłoby siedzieć na odludziu i pracować ze zwierzętami”? Czy może gdy za każdym razem odbijajając się od kolejnych studiów taka myśl wracała skatalizowana? A może gdy zacząłem sobie zdawać sprawę, że robię się coraz starszy i nijak nie jestem bliżej takiej przyszłości? Choć ciężko wskazać kiedy zacząłem mieć naiwne marzenia związane z takimi wyjazdami, to dość proste jest wskazanie kiedy zaczeły się zmieniać w planowanie mające szanse na sukces. Rok 2013 spędziłem w łódzkim ZOO – jest to osobna historia i jeśli masz chęć, od zapoznania się z nią dzieli Cię prosty tekst wpisany w Google: „Maciej Bielak łódź zoo”. Po roku pracy w tym miejscu, przekroczeniu progu krytycznego frustracji i ucieczce stamtąd miałem kilka przemyśleń:

a) Nie wyobrażam sobie robienia w życiu czegoś innego jak praca z „dzikimi” zwierzętami – najlepiej dużymi kotami
b) Miejsc w Polsce gdzie można mieć taką pracę jest niewiele i nie mam absolutnie żadnych gwarancji, że w innych będzie lepiej niż w łódzkim ZOO
c) Nawet jeśli w którymś jest lepiej, to zarobki szeregowych pracowników w tej branży wynoszą na rękę 1200-1600zł i bez zasiedzenia się w takim miejscu na kilkanaście lat i/lub skończenia jakichkolwiek studiów nie mam szans na więcej, choćbym był chodzącą encyklopedią w danej dziedzinie.
d) Mam 29 lat (2013) i dla osób decyzyjnych z takiej branży jestem losowym człowiekiem ze słabym CV i bez wykształcenia.

Konkluzja: kończy mi się czas żeby zrobić cokolwiek dzięki czemu mam szansę na przyszłość taką jaką chciałbym mieć – czyli pracę przy dużych kotach w etycznym miejscu, za wynagrodzenie które nie będzie leżało w widełkach „bieda”.

Możliwe wyjścia:

a) kolejnych kilka lat studiów i przełknięcie faktu, że będą się one opierały na wkuwaniu rzeczy przy których usypiam na przemian z wymiotami, a ukończenie których i tak nie da mi gwarancji na przyszłość jaką chcę.

b) Poświęcenie kilku lat na zapełnienie sobie papierów pracą ze zwierzętami – i to w takich miejscach, żebym za kilka lat nie musiał nikomu udowadniać, że wiem co robię i co mówię w dziedzinie dzikich zwierząt, a dzięki takiemu doświadczeniu i załapanym kontaktom znalezienie w końcu miejsca w którym będę chciał osiąść na stałe – w Polsce czy na świecie. Jeśli za 7 lat (magiczna liczba) nic z tego nie wyjdzie, to mając te 36 lat uznam, że przynajmniej warto było spróbować i wyjadę na zachód choćby do fabryki azbestu, a w bonusie przynajmniej będę miał od groma fantastycznych wspomnieć z tego, co kocham robić.

Opcja a) oczywiście byłaby prostsza. Ale gdybym był człowiekiem lubiącym proste rozwiązania, to pewnie właśnie pisałbym pracę magisterską zamiast tego wpisu i na pewno nie leczyłbym teraz zadrapań po 3 miesiącach w dżungli planując kolejny wyjazd.





 

 

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.