1. Geneza
Cieżko jednoznacznie wskazać kiedy tak właściwie zaczyna się ta historia. Czy zaraz po maturze, 14 lat temu gdy gdzieś tam zaczęła kiełkowac myśl „fajnie byłoby siedzieć na odludziu i pracować ze zwierzętami”? Czy może gdy za każdym razem odbijajając się od kolejnych studiów taka myśl wracała skatalizowana? A może gdy zacząłem sobie zdawać sprawę, że robię się coraz starszy i nijak nie jestem bliżej takiej przyszłości? Choć ciężko wskazać kiedy zacząłem mieć naiwne marzenia związane z takimi wyjazdami, to dość proste jest wskazanie kiedy zaczeły się zmieniać w planowanie mające szanse na sukces. Rok 2013 spędziłem w łódzkim ZOO – jest to osobna historia i jeśli masz chęć, od zapoznania się z nią dzieli Cię prosty tekst wpisany w Google: „Maciej Bielak łódź zoo”. Po roku pracy w tym miejscu, przekroczeniu progu krytycznego frustracji i ucieczce stamtąd miałem kilka przemyśleń:
a) Nie wyobrażam sobie robienia w życiu czegoś innego jak praca z „dzikimi” zwierzętami – najlepiej dużymi kotami
b) Miejsc w Polsce gdzie można mieć taką pracę jest niewiele i nie mam absolutnie żadnych gwarancji, że w innych będzie lepiej niż w łódzkim ZOO
c) Nawet jeśli w którymś jest lepiej, to zarobki szeregowych pracowników w tej branży wynoszą na rękę 1200-1600zł i bez zasiedzenia się w takim miejscu na kilkanaście lat i/lub skończenia jakichkolwiek studiów nie mam szans na więcej, choćbym był chodzącą encyklopedią w danej dziedzinie.
d) Mam 29 lat (2013) i dla osób decyzyjnych z takiej branży jestem losowym człowiekiem ze słabym CV i bez wykształcenia.
Konkluzja: kończy mi się czas żeby zrobić cokolwiek dzięki czemu mam szansę na przyszłość taką jaką chciałbym mieć – czyli pracę przy dużych kotach w etycznym miejscu, za wynagrodzenie które nie będzie leżało w widełkach „bieda”.
Możliwe wyjścia:
a) kolejnych kilka lat studiów i przełknięcie faktu, że będą się one opierały na wkuwaniu rzeczy przy których usypiam na przemian z wymiotami, a ukończenie których i tak nie da mi gwarancji na przyszłość jaką chcę.
b) Poświęcenie kilku lat na zapełnienie sobie papierów pracą ze zwierzętami – i to w takich miejscach, żebym za kilka lat nie musiał nikomu udowadniać, że wiem co robię i co mówię w dziedzinie dzikich zwierząt, a dzięki takiemu doświadczeniu i załapanym kontaktom znalezienie w końcu miejsca w którym będę chciał osiąść na stałe – w Polsce czy na świecie. Jeśli za 7 lat (magiczna liczba) nic z tego nie wyjdzie, to mając te 36 lat uznam, że przynajmniej warto było spróbować i wyjadę na zachód choćby do fabryki azbestu, a w bonusie przynajmniej będę miał od groma fantastycznych wspomnieć z tego, co kocham robić.
Opcja a) oczywiście byłaby prostsza. Ale gdybym był człowiekiem lubiącym proste rozwiązania, to pewnie właśnie pisałbym pracę magisterską zamiast tego wpisu i na pewno nie leczyłbym teraz zadrapań po 3 miesiącach w dżungli planując kolejny wyjazd.