Zabawy z bronią
Spór myśliwych z ich przeciwnikami to być może najbardziej bezsensowny spór w Polsce. Absurdalny, bo jakikolwiek dialog jest z góry skazany na porażkę. Wszystko rozbija się o empatię. Nie da się wyjaśnić komuś, kto zwierzęta traktuje przedmiotowo i którego hobby kończy się śmiercią zwierzęcia, że jest to coś niewłaściwego. To tak jakby próbować wytłumaczyć daltoniście (nieświadomemu swojej ułomności), że jego dobór barw na ścianach w mieszkaniu jest koszmarny. Nie da się. Myśliwi nigdy nie zrozumieją, o co tak właściwie ktokolwiek ma do nich pretensje. Dialog jest niemożliwy.
Przed notką podkreślenie – są myśliwi, i są leśnicy. Dla tych drugich zabijanie zwierząt niekiedy łączy się z pracą i stanowi często tylko nikłą jej część, a czasami w ogóle nią nie jest. To nie jest notka o nich.
Notka jest o myśliwych prywatnych, osobach nie związanych z leśnictwem, dla których myślistwo to hobby. Wg raportu GUS z 2008, w Polsce zostało zastrzelonych ~740 tysięcy zwierząt, i są to ostrożne szacunki, nie uwzględniające zwierząt „pomniejszych”. Z 740 tysiecy tylko około 10-15% przez zawodowych leśników. ~600 tysięcy jest zabijana przez ludzi którzy z leśnictwem nie mają nic wspólnego. Ludzi, którzy szukając sobie hobby wybrali strzelanie do zwierząt. Myśliwych-hobbystów w roku 2013 było około 110 tysięcy.
Kim jest przeciętny, polski myśliwy? Na to pytanie dość trudno odpowiedzieć, a z którym pytaniem wiąże się zabawna historia – jeszcze kilka lat temu na stronie Polskiego Związku Łowieckiego (PZŁ), czyli organizacji ich zrzeszajacej, zamieszczone były statystyki dotyczące wieku, płci, wykształcenia i zarobków. Dlaczego zostały ukryte – ciężko powiedzieć. Patrząc na zdjęcia, filmy z polowań i biorąc pod uwagę koszty bycia myśliwym (10 tysięcy na start), są to nienajgorzej zarabiający mężczyźni po 40. Andrzej prawnik, Janusz lekarz, Wojciech przedsiębiorca, Bolesław polityk.
Których „ludzkie” twarze, dzięki osiągnięciom techniki możesz obejrzeć bez wychodzenia z domu. Dzięki coraz lepszej jakości urządzeń rejestrujących video i popularności Youtube możesz od A do Z zobaczyć jak wygląda polowanie. Z którymi filmami się myśliwi nie kryją – bo jak wspomniałem we wstępie, kompletnie nie rozumieją o co całe halo, więc i czemu mieliby się wstydzić. Na filmie niżej scen bardzo drastycznych nie ma – zdecydowanie polecam ten film obejrzeć, choćby fragmentami, bo będę się do niego w notce jeszcze odwoływał.
Jest to film idealny w pewien sposób, bo nie jest to film z ukrytej kamery czy prywatny film jednego myśliwego z polowania solo. To polowanie zbiorowe i wszyscy na tym filmie wiedzą, że będą kamerowani, wiedzą też, że będzie to wrzucone w sieć. Nie wątpię, że zadbano o wygładzenie wizerunku i na filmie nie zobaczymy uchybień z ich strony (z myśliwskiego punktu widzenia) czy picia alkoholu. Jeśli jednak ktoś ma wątpliwości, jak wygląda empatia u takich ludzi, to jest to już jasno pokazane przed polowaniem właściwym – przy pogadance na zbiórce, 01:41.
W której zwracana jest uwaga prowadzącego, żeby uważać na psy myśliwskie, bo w przypadku trafienia są spore koszty. Powodem uwagi nie ma być to, że zastrzeli się przez przypadek psa – powodem są koszty. Do bólu instrumentalne i przedmiotowe traktowanie zwierząt, nie tylko dzikich.
Hobby, którego ukoronowaniem jest zastrzelenie zwierzęcia, przez przeciwników myśliwych podsumowywane jest słowami „zabijanie zwierząt dla przyjemności”. Na które słowa każdy myśliwy strzeli focha i stwierdzi „nie, nie zabijamy ich dla przyjemności, tu chodzi o coś więcej”. I obie strony mają po części rację.
Dla człowieka który nie ma choćby cienia empatii względem zwierząt, przyjemność przy zastrzeleniu zwierzęcia nie płynie z faktu jego zastrzelenia. Dla niego zwierzę to kupa mięsa na nóżkach. Ruchomy przedmiot, worek materii biegający po lesie. Przyjemność z zastrzelenia to przyjemność powiązana, płynąca z osiągnięcia celu. Stwierdzenie „zabijanie zwierząt dla przyjemności” ma sens semantyczny, ale jest zbyt dużym skrótem myślowym, który dla myśliwego jest nie do ogarnięcia – bo w jego mniemaniu to tak jakby stwierdzić, że ktoś odczuwa przyjemność z faktu trafienia w tarczę. Ktoś trafiający w tarczę rzeczywiście przyjemność odczuje po udanym strzale, ale nie jest to przyjemność wynikająca z uszkodzenia tarczy.
Myśliwy, człowiek traktujący zwierzęta przedmiotowo nigdy nie zrozumie dlaczego ktoś, kto tak zwierząt nie traktuje uznaje jego hobby za czystej krwi psycholstwo.
Wspomniałem, że obie strony mają po części rację? Mają. Empatia to zdolność do współodczuwania. Która w wielkim skrócie sprowadza się do tego, że jeśli krzywdzisz istotę, która ma zdolność do odczuwania emocji (np strachu) i bólu, to powinno Ci się zrobić z automatu źle. Jeśli nie czujesz wtedy nic negatywnego, to jest to już dość niebezpieczny objaw. U myśliwych dochodzi tu do ekstremum – świadomie wybierają sobie hobby, które w gruncie rzeczy sprowadza się do strzelania do zwierząt, a także nie rozumieją co w tym złego.
Ale ze swoim przedmiotowym do zwierząt podejściem, myśliwi nie różnią się od ogółu społeczeństwa. Od masy mieszkańców wsi trzymających psy na łańcuchach, od treserów zwierząt dla których tresura „bólowa” to całkowicie normalne rozwiązanie, od ludzi, którzy przed wakacjami porzucają swoje zwierzęta przy drogach i lasach. Myśliwi to ekstremum, ale zarzut „zabijanie dla przyjemności” jest błędny. Właściwszym jest „nie odczuwanie niczego negatywnego przy zabijaniu zwierzęcia” – problem jednak jest dużo bardziej złożony i dotyczy bardzo dużej części społeczeństwa, dla której zwierzeta to przedmioty. Bo z takiego właśnie podejścia wynika samo myślistwo.
Myślistwo i jego struktura pociąga za sobą jednak bardzo często pomijane niebezpieczeństwo. Z psychopatią właśnie związane. W psychologii nie istnieje ścisła definicja psychopaty – choć trwa spór o to, jakie są kompletniejsze wyznaczniki, to co do bazy, podstawy, istnieje konsensus. Psychopata to ktoś zupełnie empatii pozbawiony. Człowiek zaspokajajacy swoje potrzeby bez żadnych skrupułów. Holywood przyzwyczaiło ludzi do kojarzenia słowa „psychopata” z wizerunkiem seryjnego mordercy, szaleńca. Co jest wizerunkiem błędnym, bo szacunki zakładają, że 5% społeczeństwa to psychopaci. Ludzie inteligentni, ambitni, często w swojej karierze docierający bardzo wysoko – zwłaszcza w dziedzinach, w których skrupuły i kręgosłup moralny to upośledzenie, w dziedzinach takich jak polityka czy biznes.
Ludzie nienajgorzej zarabiający, którzy empatii są absolutnie pozbawieni – czy to w stosunku do innych ludzi, czy też do zwierząt.
Jestem bardzo daleki od stwierdzenia, że wszyscy myśliwi to psychopaci. Nie chcę nawet twierdzić, że większość, ani jakkolwiek szacować ich liczby wśród myśliwych.
Bo jakakolwiek by nie była, to problem leży już na starcie – a jest to właściwe brak jakiejkolwiek selekcji przy zdobywaniu myśliwskich uprawnień.
Choć procedura jest długotrwała, to jak wynika z lektur for łowiecki jest praktycznie niemożliwym żeby już po ruszeniu trybików nie uzyskac uprawnień. Łącznie z pozwoleniem na broń. Którego procedura zdobywania jest w przypadku myśliwych na tyle nieskomplikowana, że często ludzie chcący mieć broń do obrony czy dla sportu wybierają drogę zdobywania jej poprzez myślistwo. A to już o czymś świadczy.
Zbierając materiały do tej notki trafiłem na tragikomiczną stronę dla kandydatów na myśliwych, na której doktor medycyny podpowiada jak się przez testy psychologiczne prześlizgnąć. Bez cienia żenady, podpisując się przy tym imieniem i nazwiskiem. Gdzie znajdziemy takie porady, jak:
„Praktycznym problemem podczas badań psychologicznych jest duże sfeminizowanie środowiska uprawnionych psychologów. Można się liczyć z zerową lub wybitnie małą tolerancją dla osób spożywających alkohol, szczególnie jeśli dany psycholog miał jakieś negatywne doświadczenia np z pijącym ojcem itp.”
http://www.testylowieckie.pl/index.php/9-pozostale/87-badania
(mirror: https://web.archive.org/web/20131105025316/http://www.testylowieckie.pl/index.php/wszystkie?id=87 )
Teoretycznie, w normalnym świecie, jeśli do psychologa przychodzi człowiek który potrzebuje broni żeby w ramach hobby strzelać do zwierząt, to powinien być prześwietlony na wszystkie strony. Bo samo to, że nie ma oporów przed zastrzeleniem zwierzęcia, to już jest wielka, czerwona lampka.
Wyobrażam sobie sytuację w której do psychologa przychodzi człowiek twierdzący „skierowala mnie tu rzeźnia, bo chciałem im zapłacić za możliwość zabijania u nich zwierząt”. Zostałaby odpalona pełna procedura, po której ten człowiek zostałby poczęstowany zółtymi papierami.
W myślistwie jednak tak się nie dzieje. Mało tego, każdy kto chce mieć broń prywatnie, dla obrony czy sportu bezkrwawego, musi co 5 lat przechodzić badania kontrolne – bo jednak nie tylko ciało człowieka się zmienia, ale i jego psychika. Przez 5 lat każdemu człowiekowi może się tak wszystko poprzestawiać w głowie, że lepiej co jakiś czas go sprawdzać. Myśliwi są z tego obowiązku wykluczeni – po otrzymaniu pozwolenia na broń, dostają je dożywotnio, bez potrzeb kontroli co jakiś czas. W ich przypadku jest to wymagane tylko jeśli chcą nabyć kolejną sztukę broni – ale tutaj stosuje się myk w postaci załatwiania sobie pozwoleń np. na 3 sztuki od razu. Żeby było na zaś.
Ludziom którzy nie widzą nic niewłaściwego w zabijaniu zwierząt, badania psychologicznie robi się z reguły raz w życiu.
Sita nie ma, kontroli nie ma. W tym środowisku psychopatów może być sporo. Tak jak osób niezrównoważonych psychicznie – i nikt ich nie kontroluje.
Jak to możliwe? Bo po okresie PRLu, gdy polowała „wyższa półka” społeczeństwa, myślistwo nadal ma łatkę rozrywki elit. Polski Związek Łowiecki to organizacja z autonomią posuniętą do granic absurdu, pozostająca poza jakąkolwiek kontrolą ze strony rządu. Oprócz wewnętrznej, bo około 20% posłów w naszym rządzie to myśliwi – w miarę równomiernie porozsiewani po wszystkich partiach i na wszystkich półkach, łącznie z prezydentem. Blokujący jakiekolwiek zmiany w systemie będącym reliktem PRLu.
Z rzekomej elitarności tego hobby (rzekomej, bo w sytuacji w której myśliwym może zostać każdy przestaje to być hobby elitarne) wynika też jego nie gasnąca popularność wśród znudzonych, nienajgorzej zarabiających ludzi. Co roku myśliwymi zostaje około 10 tysięcy osób – i w większości są to ludzie, którzy szukając hobby zostają wciągnięci w myślistwo przez znajomych z ich środowisk, dodatkowo zachęceni wizją tego, że na polowaniach można nabyć wiele przydatnych znajomości. Prawnicy, lekarze, politycy, lokalne, wioskowe kacyki.
Nawet jeśli ktoś ma opory przed strzelaniem do zwierząt, to szybko mu miną po indoktrynacji. Myślistwo przedstawiane mu jest jako piękna tradycja a wszystkie opory znikają po ustrzeleniu pierwszego zwierzęcia, gdy zostaje z pompą pasowany na myśliwego, a Andrzej, Janusz i Bronisław poklepią go po plecach i zostanie uznany za kumpla.
Osobną i dość ciekawą rzeczą jest myśliwska nowomowa. Myśliwi do swojego nazewnictwa przykładają bardzo dużą wagę, i np. krew to po ichniemu farba, a wykrwawianie się postrzelonego zwierzęcia na śniegu, to „pisaniu ostatniego listu ”. Przy czym dla myśliwych ten swoisty język, uprzedmiotowujący i wypierający z emocji śmierć zwierzęcia, to powód do dumy. I być może faktycznie ten język wyewoluował sam z siebie pod kątem tradycji, efekt jednak jego jest taki, że nie ma lepszego sposobu na pozbawienie człowieka skrupułów niż zastąpienie pewnych słów innymi, o mniejszym natężeniu emocjonalnym. Na tej samej zasadzie w terminalogii żołnierskiej używa się sformułowań które mają na celu dehumanizację „wroga” – zamiast „zabiłem” jest „wyeliminowałem cel” itp., itd.
Jeśli do tego świeżemu myśliwemu wpoi się, że jego działania przynoszą pożytek przyrodzie, to dostajemy przeciętnego, polskiego myśliwego który kompletnie nie rozumie zarzutów kierowanych przeciwko jego hobby.
I jak mogę sobie racjonalizować myśliwych na wszystkie strony, tak ich twierdzenia o ochronie przyrody i dbanie o las otwierają mi w kieszeni nóż. Bo są stekiem bzdur. Choć wędkowanie sprowadza się mniej więcej do tego samego, czyli hobby którego kwintesencją jest zabicie zwierzęcia, to wędkarze przynajmniej nie owijają w bawełnę i przyznają bez ogródek: „robimy to, bo to lubimy”. Postawienie sprawy jasno, bez wycierania sobie wąsatej twarzy ochroną przyrody.
Środowiska myśliwych jednak z uporem maniaka powołują się regulację liczebności, naprawę ekosystemów i wzmacnianie genów zwierząt. W które to działania z ich strony może uwierzyć pan Marian, przedsiębiorca, który odbębnił kursy przy wyrabianiu uprawnień. A który nie ma ani wiedzy, ani ochoty spojrzeć na to krytycznie.
Nie wiem czy wiesz, jak wygląda myśliwskie, błędne koło. A wygląda absurdalnie, jest to absurd, który można by nawet określić mianem pięknego. Do najczęściej odstrzeliwanych zwierząt należą sarny i dziki. Wymówka jest prosta – jest ich za dużo i oprócz „niszczenia” lasu przynoszą też szkody rolnikom. Więc w sezonie się je odstrzeliwuje. Odstrzeliwuje wg prawideł zarządzonych przez Polski Związek Łowiectwa, czyli są wytyczne dotyczące odstrzałów. Trzymajace się oczywiście kupy – powinno się odstrzeliwać osobniki słabsze, chorowite, a też nie matki z młodymi itp., itd.
Jak to wygląda w praktyce przedsmak możesz zobaczyć na filmie wrzuconym na początku notki. I tysiącu innych filmów na YT ze zbiorowych polowań – moment w którym można oddać celny strzał jest tak krótki, że myśliwi nie mają czasu ocenić i poddać analizie czy to co właśnie przebiega jest słabe i chorowite, czy rozstaw jego poroża mieści się w określonych granicach itp. itd.
Przy czym tu chodzi o polowania zbiorowe, w dzień. I tu jeszcze istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że ktoś przed oddaniem strzalu chwilę się zastanowi.
Natomiast solo myśliwi polują w nocy. Gdzie nie ma już żadnej możliwości określenia czy ruchomy cień w który właśnie strzelasz mieści się w normach czy nie. Strzela się najpierw, później się myśli. Kary za odstrzelenie osobnika niewłaściwego na papierze oczywiście są. W praktyce myśliwy zgłasza, że wszystko jest w normie, jego kolega-myśliwy Bolek w kole łowieckim wpisuje w odpowiednią rubrykę, że wszystko w normie. Sprawy nie ma.
Jakakolwiek selekcja na polowaniach to mit. Nie ma na tą selekcje po prostu czasu.
Przychodzi zima, zaczyna się dbanie o dobrobyt zwierząt – dokarmianie ich w lasach. Dokarmianie zwierząt, które się odstrzeliwuje, bo jest ich za dużo. Dokarmianie polegające na tym, że do lasu trafiają tony kukurydzy, buraków czy innych rzeczy których naturalnie w lesie nie ma.
Dodatkowo myśliwi wysypują im te przysmaki chętnie, zawsze w to samo miejsce, żeby przyzwyczaić zwierzęta do przychodzenie w jedną, określoną lokalizację. W pobliżu której później można się zaczaić żeby je odstrzeliwać. „sport”.
Wysypuje się im więc te tony nienaturalnego dla nich pokarmu, pokarmu, do którego się przyzwyczajają. A jak dokarmianie się kończy, to dzik przyzwyczajony do dobrej i darmowej wyżery idzie w miejsce gdzie może je znaleźć. Do rolnika. Który zgłasza myśliwym szkody, a skoro dziki wchodza rolnikowi w szkodę, tzn, że jest ich jest za dużo. I trzeba je odstrzelić.
Przepięknie absurdalne koło, od kilkudziesięciu lat stanowiące wymówkę myśliwych.
W pewien sposób oczywiście występuje nadmiar dzików i saren – a stało się tak na skutek wytrzebienia w lasach naturalnych drapieżników. Wilków. Istnieje jednak ich substytut, nie ustępujący wiele oryginałom – a są to najwięksi wrogowie myśliwych, o możliwośc odstrzeliwania których toczą się burze. Są to zdziczałe psy.
Psy po zdziczeniu łączą się w watahy jak ich dzicy kuzyni. I strategie łowieckie przyjmują te same. Do tego, tak jak ich dzicy kuzyni i wszystkie inne drapieżniki, polują na zwierzęta najsłabsze – czyli najprostsze do upolowania. Nie tylko regulują nadmiar populacji, ale i faktycznie przeprowadzana jest naturalna selekcja. Po innych zresztą wytrzebionych drapieżnikach niszę przejęły zdziczałe koty – po żbikach.
Najbardziej zbliżony do naturalnego sposób na poradzenie z regulacją populacji, selekcją genów i naprawą ekosystemu. Pozwolenie na wypełnienie luki po wybitych drapieżnikach, przez inne drapieżniki – ich kuzynów. A przez to pozwolenie żeby ekosystem wyregulował się sam, co wychodzi mu dużo lepiej niż gdy miesza się w to człowiek.
Dla myśliwych jednak zdziczałe psy i koty to szkodniki. Szkodniki w sensie szkodzenia myśliwym. Więcej zwierząt upolowanych przez psy i koty to mniej zwierząt do odstrzału dla myśliwych. Ich pojęcie ochrony przyrody jest niepełne. „Ochrona przyrody dla myśliwych” – to jest bardziej zbliżone do prawdy.
Udajmy jednak, że wszystko to trzyma się kupy. Dokarmianie ich zimą kukurydzą, żeby później odstrzeliwać bo wchodzą w kukurydzę rolnikom, ergo jest ich za dużo. Załóżmy klapki na oczy i uznajmy, że ma to sens.
Natomiast strzelanie do ptaków nie ma już sensu najmniejszego i cała „eko” otoczka działalności myśliwych rozbija się o strzelanie do kaczek, gęsi, gołębi i innych ptaków.
Ptaki nie przynoszące szkód, ptaki często migrujące, więc nie dające się policzyć. A których rocznie odstrzeliwanych jest 140 tysięcy wg danych PZŁ, a wg szacowań organizacji ekologicznych około 500 tysięcy. Ich odstrzał nie ma żadnej podkładki o nazwie „ochrona przyrody” którą lubią się wspierać myśliwi. Tu już chodzi wyłącznie o hobby polegające na zabijaniu zwierząt. Dodatkowo dewastujące środowisko – do polowań na ptaki używa się ołowianych śrucin, które przy strzelaniu często lecą wszędzie, tylko nie w ptaki.
W efekcie do środowiska trafia rocznie, przy ostrożnych szacunkach ok 350 ton ołowiu. Myśliwi, strzelając do ptaków dla sportu wprowadzają rocznie do natury mniej więcej tyle samo ołowiu co przemysł, a jak działa zatrucie ołowiem to temat na książki. Na potrzeby tej notki krótko – bardzo źle.
Przy okazji polowań na ptaki wychodzi hipokryzja środowisk myśliwskich. Bo tu nie ma już żadnej wymówki, to już jest po prostu hobby bez jakichkolwiek przyrodniczych, choćby najbardziej absurdalnych podkładek.
Można by zresztą iść dalej – w Polsce stosunkowo dużą popularnością cieszą się polowania poza granicami naszego kraju. Koszty są niemałe, więc jest to rozrywka dla bogatych, ale i tak cieszy się to popularnością na tyle dużą, że dla firm z branży myśliwskiej organizowanie takich wyjazdów to np. działalność poboczna.
Jak dla tej, której główny profil to wypychanie zwierząt, ale na boku mogą Ci zoorganizować polowanie na słonia w Afryce.
http://www.preparator.com.pl/www/index.php?page=organizacja_polowan
Polecam kliknąć i odwiedzić żeby zanurzyć się w oparach absurdu. Bo pod ofertą znajdują się materiały reklamowe na DVD, na okładce których kilka osób otacza zabitego lwa, a podpis brzmi:
„Zapraszamy państwa do zapoznania się z pięknem południowej Afryki.
Zobaczycie przepiękne krajobrazy i zwierzęta tamtejszego kontynentu.
Który myśliwy nie marzył zapolować na czarnym lądzie na
przedstawicieli wielkiej piątki: bawołu, słonia, lwa, nosorożca, lamparta?”
Albo troche taniej, na antylopę. Jak np. pan z tego filmu, zaczynającego się słowami „5 rano, lekki kac”.
Przy czym wyprawa na „Czarny Ląd” żeby coś ustrzelić to w środowiskach myśliwskich już lekka ekstrawagancja i powód do zazdrości. Ci mniej majętni zadowalają się bliższymi regionami i w sieci jest sporo blogów myśliwych jeżdżących po różnych miejscach świata, gdzie poetycko opisują przygody z zabijania tamtejszych zwierząt.
Które czasami im nie wychodzi, jak w przypadku absurdalnej sprawy myśliwego-biznesmena, który pozwał organizatora wyjazdu „na słonia” za to, że słonia nie upolował.
Zarówno sami myśliwi jak i organizatorzy bez oporów przyznają, że tutaj chodzi o przygodę. Przygodę polegającą na tym, żeby pojechać na drugi koniec świata i zabić tam zwierze. Ochrona przyrody w ramach pomocy dla „bratnich” państw? Nie, przygoda. Tak jak działalność myśliwych w granicach kraju nie jest jakąkolwiek „ochroną przyrody”, tylko jest zwyczajnym hobby mającym na celu miłe spędzenie czasu, odreagowanie stresu i załapanie kontaktów.
Myślistwo w Polsce to maskarada. Wrzucone w płaszczyk tradycji, kultury i ochrony przyrody strzelanie do zwierząt, samonapędzająca się rozrywka dla 110 tysięcy ludzi, z których część naprawdę wierzy w swoje ideały. Ludzi zrzeszonych w pozostającej poza kontrolą organizacji która jest reliktem PRLu, a którą pod swoimi skrzydłami trzyma 20% polskiego rządu. Ludzi, z których część może być potencjalnie niebezpieczna, a którym lekkomyślnie wydaje się broń. Absurd – w europejskim kraju, w XXI wieku.
I nic z tym nie można zrobić. Dialog z myśliwymi nie jest możliwy – nie zrozumieją zarzutów. Petycje i próba wpłynięcia odgórnie nie zadziała dopóki 20% rządu to myśliwi którzy wszelkie zmiany mogą zablokować. Póki są we wszystkich partiach, to nie ma też jak zbojkotować jednej, myśliwskiej.
Być może z czasem przyjdą jakieś zmiany. Gdy już przeminie pokolenie pamietające PRLowską „elitarność” tego hobby, to być może dla przeciętnego człowieka myślistwo będzie obciachem, dziwaczną formą rozrywki. U ludzi młodych to już jest widoczne – dla nich to hobby już jest czymś nienormalnym. I być może kiedyś takie nastawienie do myślistwa będzie normą.
A ludzie którzy będą chcieli posiedzieć w lesie, poskradać się do zwierzęcia lub je zwabić, dostać się w jego bezposrednie otoczenie będą się zrzeszać w kółkach fotografów dzikich zwierząt. Bo pomiędzy myślistwem a fotografowaniem różnica jest tylko jedna – los zwierzęcia. Otoczka jest identyczna.
P.S. Zdarzają się myśliwi „nawróceni” – tacy, którzy w pewnym momencie sobie uświadamiają, że ich hobby jest jednak czymś nienormalnym. Wydali nawet książki dzięki którym można choć trochę zrozumieć, co dzieje się w głowie myśliwego, a które polecam jako lekturę uzupełniającą do tej notki.
http://www.nowy-swiat.pl/ns/?p=321
http://www.empik.com/farba-znaczy-krew-kruczynski-zenon,prod1150220,ksiazka-p
Pierwotnie wpis opublikowany 24.08.2014 na moim poprzednim blogu: http://animalus.blog.pl/2014/08/24/zabawy-z-bronia/
https://web.archive.org/web/20150418220840/http://animalus.blog.pl/2014/08/24/zabawy-z-bronia/