Pantera śnieżna Wania – ultimate troll
Usiądźcie wygodnie drogie dzieci. Wyszykajcie miejsce na piecu i podajcie mi lulkę. I miodu. Opowiem wam dzisiaj historię, która zmieni wasz świat. Historię pantery śnieżnej o imieniu Wania. Która była trollem.
Pantera śnieżna vel Irbis vel Panthera uncia. Urocze kocisko z ogonem jak miotełka do kurzu. Gdy pracowałem w ZOO mieliśmy takie dwie, Wanie i Levani. Levani była standardowym kotem, dlatego w notce ją pominę. Ale Wania…hah! Nawet nie wiem od czego zacząć.
Dzikie zwierzęta prą do wyjścia. Dzikie w sensie potocznym, czyli dzikie-oswojone też. Dzikie koty w łódzkim ZOO są zamykane na noc w boksach, wypuszczane na wybieg w dzień. I każde wychodzi bez oporu – bo chce. Wania też chciała, przez całą noc potrafiła drapać klapę wyjścia na wybieg tworząc przy okazji małe dzieła sztuki które zostawały niszczone przy każdym myciu boksu.
Drapała, darła ryjka i dawała do zrozumienia, że chce wyjść. Co się działo po otwarciu włazu? Wania najczęściej stwierdzała „nope!” i nie wychodziła. W normalnych okolicznościach jeśli dzikie zwierze nie chce wyjść na wybieg („znany”), to świadczy o jakiś problemach z psychiką. Ale u Wanii to wyglądało inaczej – wychodziła jak miała ochotę. Totolotek.
Dlatego ją uwielbiałem – była kocią anarchistką z krwi i kości. Zupełnie nieprzewidywalna. Potrafiła spędzać długie godziny obserwując cienie na ścianie tudzież ocierać się o kraty dając do zrozumienia „głasku-głasku?” żeby po zbliżeniu się do niej pacać łapą i syczeć. Wania. Nieprzewidywalna.
Ale dość wstępu – tematem przewodnim tej notki będzie historia jej wywózki. Budynek w którym mieszkała pamiętał czasy Krzyżaków, trzeba go było zburzyć, nie było gdzie przenieść panter więc miały wyjechać do Indii. Czemu aż tam? Dunno, nie mój interes.
Moim interesem natomiast było dopilnować, żeby do tej wywózki doszło. Widzicie, przewóz dzikiego kota do innego kraju to dość skomplikowana procedura. Skrzynia do transportu spełniająca normy, wyznaczona godzina transportu, tego typu rzeczy.
Jeśli transport jest drogą lądową to pół biedy – jest miejsce na poślizgi. Ale jeśli jest drogą lotniczą, to jest wyznaczony deadline i kot musi do samolotu trafić na wyznaczoną godzinę, inaczej samolot poleci bez niego. Jeśli nie trafi do tego samolotu, lecą głowy.
Jeśli macie w domu koty, to przy transporcie sprawa jest prosta – bierzesz kota pod pachę, wciskasz go do transporterka/kosza whatever i koniec. Ale przy dużym, dzikim kocie to nie takie proste. Trzeba sprawić, żeby ten kot tam wszedł. Przy przeciętnym kocie to już jest problem, przy Wanii był to bardzo duży problem.
Jak już wspomniałem, budynek był stary – w nowoczesnych budynkach przeznaczonych do przechowywania kotów istnieją urzędzenia przeznaczone do wpychania kota zdalnie. Wygląda to tak, że pomiędzy boksem a wybiegiem jest korytarz – tzw przepęd. W przepędzie jest umieszczony przepychacz, czyli przesuwana ściana. Przesuwa się ją, kot zostaje przepchany do skrzyni transportowej i po sprawie.
I taki też mieliśmy, ale tylko jeden. Do przepchania została wyznaczona Levani. Czemu nie Wania skoro była aż tak nieprzewidywalna? Bo Levani jak już wspomniałem była przeciętnym kotem ergo jakby się zaparła, to by nie weszła i żadne środki by nie pomogły. A przynajmniej z takiego założenia wyszliśmy. Strasznie się myląc…
Ogólnie dzień w którym miały zostać zapakowane do transportu był dość zabawny. W ZOO funkcjonuje kasta panów „technicznych”. Techniczni są po to, że jak np trzeba zamontować skrzynię transportową dla kotów, to właśnie oni od tego są. Albo jak trzeba wymienić żarówkę. Poważnie.
Anyway, było ich kilkunastu i byli zgrają uroczych osobników. Nie zapomnę jak pierwszy raz musiałem iść im zgłosić sprawę i akurat zastałem ich przy przerwie śniadaniowej. Wielki stół, kilkunastu panów technicznych. A pomiędzy nimi żebrzące koty. Narysuję to. Bardzo żałuję, że nie mam zdjęcia, ale nie wypadało wtedy zrobić (wiecie, tak głupio). Dlatego uwaga, paint master:
Panowie techniczni są dość ważnym elementem tej historii i od samego początku mieli przerąbane. Byli osobami którzy tą pracę traktują standardowo i przeciętnie – od 7:30 do 15:30 i ani minuty dłużej. O 14:30 przyjechali zamontować skrzynie do transportu 2 irbisów, uwinęli się w 15 minut i odjechali swoją flotą wózków do bazy, do wielkiego stołu i zgrai kotów. Jak się okazało, w skrzyniach były usterki, więc o 15:15 wrócili, żeby je zdemontować i odwieźć do poprawek. Normalnie o tej porze byliby już przebrani i przebieraliby nogami czekając godziny końca pracy, więc dość powiedzieć, że nie byli zachwyceni powrotem. Uwinęli się dosłownie w 5 minut (15:20, mind you), zapakowali skrzynie na wózki i odjechali. Zdążyłem zamknąć za nimi drzwi i zadzwonił telefon. Kierownik technicznych z przekazem „Powiedz im, żeby jednak nie demontowali”. Oops, perfekcyjne wyczucie czasu. O 15:40 przywieźli skrzynie żeby je zamontować z powrotem. Sorry panowie techniczni…
Ważny dla tej historii jest też fakt, że siedziałem wtedy w pracy od 7:30 aż do odwołania, czyli końca operacji „wywóz Irbisów”. Widzicie, problem polegał na tym, że te pantery nie mogły być ani w boksach (bo tam były skrzynie przy włazach do których później miały wejść), ani na wybiegach (bo zagnanie ich z wybiegów do boksów to mission impossible). Więc na koniec dnia roboczego zostały umieszczone w przepędach i tam miały spędzić czas aż do wrzucenia je w skrzynie. Ale…jak już wspomniałem, budynek był stary. Przepędy miały trochę przerdzewiałe kraty więć ciężko było powiedzieć, czy ich nie sforsują jak znudzi im się siedzenie tam przez kilka godzin. Więc nastąpił dialog:
-Panie Macieju, wrzucenie ich do skrzyń jest zaplanowane na 20, ale ktoś musi posiedzieć przy nich i patrzeć, czy nie przegryzą krat. Może pan zostać? Niestey za darmo, bo nie przewidujemy nadgodzin.
-Ermmmm…
Widzicie, ja się w sumie nawet ucieszyłem. Duże koty to moja pasja, więc tej pracy nie traktowałem jak pracy tylko jak hmm…hobby? Generalnie jakby mi tam wrzucili łóżko i dostarczali jedzenie, to też bym poszedł na taki deal. Dlatego zostałem na te parę dodatkowych godzin za free, ale było to dość nieprzewidziane, więc
a) skończyły mi się fajki
b) skończyło mi się jedzenie
Z uwagi na powżysze to były długie godziny, ale sytuację ratował fakt, że wszyscy w ZOO kończą pracę o 15:30, później zostaje tylko ochrona w liczbie osób kilku. Praktycznie byłem w tym ZOO sam i to było dość zabawne. Mix uczucia alienacji i radochy, jak scenariusz filmu o zagładzie ludzkości w której jesteś ostatnim człowiekiem na Ziemii i stwierdzasz, że zajmiesz się zwierzętami w ZOO. Fun times.
Z głodu jadłem pastewne jabłka przeznaczone dla zwierzaków, z głodu nikotynowego sprzątałem roczny bałagan. Że ten budynek zostanie wyburzony było wiadomo od dawna, więc nikt nie przejmował się porządkiem. Miałem co robić i choć sprzątanie go było zupełnie pozbawione sensu (bo miał być wyburzony „jutro”) to przynajmniej miałem zajęcie. Coś jak porządkowanie zwłok przed pogrzebem.
Historia właściwa.
O 20:00 przyjechał mój współpracownik. Przyjechał też kierownik działu. Levani została zapakowana bez problemu – miała przepychacz. O 20: 30 przeszliśmy do Wanii. I tu zaczęła się zabawa. Widzicie, kwestia pakowania kota do skrzyni wygląda następująco: na skrzyni w boksie siedzi jedna osoba trzymając właz od skrzynii. Ma jedno proste zadanie – zamknąć właz gdy kot będzie w środku. Właz działa jak minigilotyna – jest prostokątny, wchodzi w szyny, zamyka skrzynię. Myk jest taki, że osoba siedząca na skrzyni z włazem nie widzi kiedy kot jest w środku i musi polegać na osobie stojącej przy przepędzie. Czekać na sygnał kiedy można zasunąć.
Brzmi to bardzo prosto, ale…
Właz waży ok 5-10kg. Siedząc na skrzyni i trzymając go w rękach jesteś też w sytuacji w której nie możesz odpuścić i na hasło „zamykaj” musisz to zrobić natychmiastowo. Mało tego, kot ma ogon. A urok panter śnieżnych polega głównie na ich zajebistej kicie. Bez nich to nie pantera śnieżna tylko podróbka rysia. Widzicie do czego zmierzam? Jeśli irbis nie wejdzie do skrzyni cały, a ty z pełną pompą zamkniesz właz to może się to skończyć amputacją ogona. I sporym problemem. Dlatego nie tylko siedzisz w pełnej gotowości trzymając 5-10kg, ale też musisz w pełni ufać osobie która da sygnał do zamknięcia. I zamknąć właz w 5 sekund, choćbyś wcześniej siedział w totalnym bezruchu (bo możesz spłoszyć zwierze) przez godzinę.
—>Robota snajpera<—-
I tu dochodzimy do Wanii i jej trollingu pełną parą. Zaczęliśmy z nią działać o 20:30. Choć zabrzmi to brutalnie, to dzikie zwierzęta przed długą podróżą muszą być na czczo. Dzieje się tak, bo nie może dojśc do sytuacji w której w skrzyni transportowej pojawia się kupal i nie ma go jak stamtąd wyjąć.
Efektem ubocznym jest to, że zwierzę ma wtedy parcie na jedzenie, co jest w pełni zrozumiałe. Więc podejście pierwsze – zwabienie jej do skrzyni na mięso. Standardowy zwierzak by się na to skusił. Ale nie Wania. Jeśli masz zwierze, i czasami idziesz z nim do weterynarza to możesz sobie to wyobrazić – one jakoś wyczuwają którędy to pójdzie i zrobią wszystko, żeby się nie dac zamknąć. Ale tu mówimy o 40 kilogramowym dzikim kocie, którego nie wepchniesz tam na siłę.
Wabienie na jedzenie zawiodło. Wania je olała, podeszła żeby powąchać, wsadziła łeb do skrzyni i na tym się skończyło. Musieliśmy przejść do cięższego kalibru. To też może zabrzmieć brutalnie, ale kolejnym etapem było użycie wody z węża. Bo innych opcji nie było a jak ona by się nie znalazła w dniu jutrzejszym o 7 rano w samolocie, to byłby kompletny fakap.
Lanie wodą działa na koty – przemieszczają się wtedy, filozofii w tym nie ma. Ale nie na pantery śnieżne. Nazywają się tak, bo niespodzianka, często żyją sobie w śniegu. Mają wodoodporną sierść. Do tego to była Wania, więc potraktowała to jak prysznic z którego ma się radochę. I nadal siedziała w przepędzie ani myśląc wyjść.
Przeszliśmy do ostateczności – werbalnej agresji. Czyli mówiąc po ludzku, darcia na nią ryja waląć przy tym w przepęd. Wiem, to już na max brutalne, ale tak jak mówiłem – ten kot musiał się znaleźć w tej skrzyni, nie było opcji poślizgu i trzeba było użyć wszelkich środków, żeby do tego doprowadzić. Które oczywiście zawiodły, bo to była Wania. I miała na wszystko wyjebane.
Jest 21:30. Minęła godzina standardowej procedury która zawiodła. Żeby sobie uświadomić powagę sytuacji i grozę momentu w którym mówisz sobie „oh shit”, musisz sobie plastycznie to wyobrazić. Pełna ciemność w boksie – żeby kot czuł się pewnie. Siedzisz w tej ciemności na skrzyni z włazem w rękach, starasz się oddychać cicho, robisz wszystko, żeby zataić swoją obecność. Po drugiej stronie przepęd, budynek jest stary, więc nie ma zewnętrznych świateł. Masz tylko halogen na nóżkach który zostawili Ci techniczni. I po drugiej stronie stoi osoba, na której sygnał czekasz, wiedząc, że jeśli ona nawali i przytniesz kotu ogon, to wtedy ty dostaniesz po dupie, nie ona. Więc musisz jej w pełni ufać. Do tego jesteś w pracy od 15 godzin, głodny i paląc wyżebrane fajki. I w tym momencie sobie uświadamiasz, że wszystkie standardowe metody zagnania tego kota do skrzyni zawiodły. Oh shit…
Co wtedy robisz? Używasz metod niestandardowych. Postawiliśmy na węch i inne bodźce żeby ją zwabić. Wspominałem, że Wania potrafiła siedzieć przez parę godzin i kręcić głową na wszystkie strony patrząc na cienie w boksie? Aye, była trochę autystycznym kotem, ten plan miał szanse na powodzenie. Była 22. Pierwszą opcją było zrobienie jej mindfucka niecodziennym przedmiotem.
Plan A – Pałka wodna.
Trochę czasu mi zajęło wygooglowanie jak to wygląda. Na pewno wiecie, ale nie wiecie, że tak się to nazywa. Dlatego zdjęcie:
Nie mam pojęcia skąd ją mieliśmy, ale była. Pokazałem jej to w przepędzie. Zainteresowała się, zaczęła za tym iść. To tak jak pokażesz kotu np sznurek i on za nim idzie, zasada ta sama. Poszedłem do boksu, wsadziłem pałkę w skrzynie i zacząłem nią merdać (zawsze chciałem napisać takie zdanie :0). Wania podeszła do skrzyni, trochę popatrzyła, wróciła w głąb przepędu. Po 20 minutach prób zostawiłem łodygę pałki między oczami kraty skrzyni, poszedłem na fajkę. Jak wróciłem, pojawił się pierwszy symptom, że Wania jest przepięknym, 100% trollem.
Pod moją nieobecność weszła do skrzyni, złapała łodygę pałki zębami i wciągnęła ją do środka. Średnica oczek kraty była mniejsza niż średnica pałki, więc została przeciągnięta na siłę. Jeśli miałeś doczynienia z tą rośliną, to wiesz jak to się skończyło. Jeśli nie – zerwanie główki pałki kończy się mniej więcej tym, jakbyś zdmuchnął gigantycznego dmuchawca. Pełno białych, przyczepiających się do wszystkiego prypci. Łącznie z boksem, wnętrzem skrzyni i samej Wanii. Good luck z tłumaczeniem tego kierownikowi działu i ludziom z Indii.
Plan B-Z – wszystko inne.
Pałka zadziałała, ale nie mieliśmy drugiej. Shit. Więc zaczęliśmy badać inne opcje, ale też z tej dziedziny. Hej, reaguje na zatęchły kurz z kąta! Wrzućmy na szczotke, może pójdzie za tym. Hej, reaguje na bazylie! Sprawdźmy ten trop.
Przypominam, że to wszystko z jedną osobą siedzącą w ciemności na skrzyni i trzymającą 5-10kg właz. Fun!
Wszystko zawiodło. Dosłownie wszystko. Jedzenie, woda, krzyki, pałka, kurz, bazylia, kawa, you name it. W pewnym momencie Wania pokazała totalnego faka i zasnęła z głową w skrzyni. Bo mogła.
O 23 kierownik działu przyszedł, spojarzał na stan skrzyni która wyglądała jak ołtarz ku czci wielkich przedwiecznych i podjął decyzję – trzeba ją położyć. W sensie uśpić jak do zabiegu i przenieść manualnie do boksu.
W sumie się ucieszyłem. Jak już wspominałem, duże koty to moja pasja i ta robota była dla mnie okazją do kształcenia się, do uczenia się rzeczy niemożliwych do nauczenia z książek czy netu. I jedną z takich okazji było wzięcie pod pachę pantery śnieżnej. I zrobienie sobie sweetfoci :0
Myk jednak był taki, że była godzina 23:30. Weterynarz (o pardon – lekarz weterynarii) nie siedzi tam 24/7. Musiał zostać ściągnięty. Podobnie jak pan techniczny, sztuk 1, imię Tadek (pozdrawiam!), żeby dopilnować stanu skrzyni. Czy coś, do tej pory nie wiem jaki był powód, że został ściągnięty.
Więc sytuacja wygląda następująco: prawie północ, jedyne źródła światła w ZOO to nasz halogen, żarówka przy automacie z napojami i reflektory samochodu którym jedzie vet. Kilka osób z misją – zapakować Wanię do skrzyni. Vet podjeżdża, wyjmuje futerał z bronią penumatyczną. Chyba tak się to nazywa. Przyjeżdża też pan Tadziu. Tłumaczymy, że się nie da, że trzeba kłaść, halogen na zewnątrz się pali. Wania ma wyjebane. Ja się ciesze, bo poznam tekskturę sierści irbisa i zapowiada się zayebista sweetfocia.
Tik-tak, zegar tyka, atmosfera się zagęszcza. Pan vet szykuje usypiacza.
Tłumaczę, że krzyków też próbowaliśmy łącznie z pierdyliardem innych rzeczy. I się nie da, trzeba kłaść.
Na to techniczny, pan Tadzio, stwierdza „ajjjj tam”. Bierze z ziemii patyka. Podchodzi do Wanii, bijąc w kraty przepędu, wykrzykując z siebie dźwięki o mocy jumbojeta, o treści „WEJDZIESZ KURWA CZY NIE!”.
Wania weszła.
Właz zamknięty.
Ja stoję z miną o taką :O
Kurtyna.
Po 17 godzinach w ZOO wróciłem do domu.
Nigdy nie zapomnę Wanii – pantery śnieżnej która mnie ztrollowała i upokorzyła. <3
Epilog: Pan Tadzio wszedł do środka budynku, zerknął na obraz naszej porażki, czyli skrzynię z każdym możliwym elementem wystroju i stwierdził
„Panowie, kurwa, co wy ją, na pietruszkę chcieli tu zaprosić?”
:C