FotoPiątek #1 – Małpy Sajmiri
W piątki jestem leniwy, dlatego w takich notkach będzie z reguły więcej zdjęć niż tekstu. W soboty i niedziele jestem jeszcze bardziej leniwy, więc notek nie będzie w ogóle. Albo będą skąpe. Pierwszy FotoPiątek będzie o jednych z moich ulubionych zwierzaków w ZOO – małpach sajmiri. Są małe, szybkie i wredne. Jak dzieci.
Przy moich pierwszych kontaktach z nimi dostalem zadanie, żebym nauczył się je rozpoznawać i ponadawał im imiona żeby później łatwiej je było identyfikować innym. Wyglądają jak klony więc po tygodniu wszystkie nazwałem „Dżordż” i dałem sobie spokój. Mission Impossible.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie próbował się z nimi zakumplować. Standardowa procedura.
Etap I: Doprowadzenie, żeby uznały mnie za brak zagrożenia. Ale tym razem z pozostawieniem furtki. Gdy masz do czynienia z małymi, szybkimi i zręcznymi zwierzakami które uznają cię za kumpla, to po pewnym czasie każde otwieranie do nich drzwi będzie się wiązać z ryzykiem ich ucieczki. Więc trzeba zrobić taki myk, żeby być dla Dżordży kumplem „niezrównoważonym”. Doprowadzić, żeby przy wchodzeniu trzymały się z dala, a luzowały dopiero jak już wejdę.
Etap Ia: Proste warunkowanie okazało się skuteczne. Na pierwszym etapie oswajania nieregularnie robiłem hałas (czyli np uderzanie miską o element wybiegu), wydając przy tym określony gwizd. Hałas je straszył, kojarzyły go z gwizdem, później już wystarczył sam gwizd. Którego używałem gdy chciałem wejść na ich wybieg. Działało – odsuwały się od drzwi, trzymały się z dala gdy wchodziłem.
Etap II: Trzymanie im miski przy karmieniu zamiast kładzenia im jej. Szybko zrozumiały, że jak będą się mnie bać i trzymać z dala, to sobie nie pojedzą. Przy podawaniu im jedzenia wydawałem inny rodzaj gwizdu, żeby kojarzyły go z jedzeniem. Więc przy wchodzeniu wydawałem gwizd odstraszający, wchodziłem spokojnie, później wydawałem gwizd wabiący, Dżordże luzowały. Proste.
Etap III: Karmienie ich z ręki. Miały zrozumieć, że moja dłoń w ich bezpośrednim sąsiedztwie nie sprawia zagrożenia. A nawet jest czymś fajnym (yay, żarcie!). To chyba miało dość zabawny skutek uboczny, bo później Dżordże miały dziwną fiksacje na punkcie dłoni/palców i trzeba było je chować w rękawach bo inaczej nie dawały spokoju. Oh well, człowiek uczy się na błędach.
Etap IV: Trzymanie im miski w wyciągniętych rękach, ale w taki sposób, żeby jedyną możliwą opcją dostania się do pokarmu było przejście do miski po moich rękach. Po tygodniu takich prób były moje i traktowały mnie jako mobilny element wystroju. Później też gdy zacząłem o nich czytać dowiedziałem się, że smarują sobie łapy moczem żeby się lepiej trzymać drzew. Działało, nigdy ze mnie nie spadły… :0
Fun Fact: Sajmiri są nosicielami wirusa, herpes saimiri. Czyli na ludzkie: opryszczka dżordżowa. Nijak im nie szkodzi (ludziom też nie), ale jak przejdzie na inne małpy, tamaryny, marmozety czy ponocnice, to w 24h następuje ich zgon. Jedyną opcją żeby Dżordż nie był nosicielem to odizolowanie go od matki od razu po urodzeniu i tak ze wszystkimi z planowanego stada. Co nie jest takie proste (bo jak jeden jest zarażony to leci na resztę) a testy na obecność wirusa są drogie, więc przyjmuje się domyślnie, że wszystkie Dżordże są nosicielami wirusa. Ogrody zoologiczne zamiast ryzykować i wydawać pieniądze na testy robią prosty myk – umieszczają sajmiri gdzieś daleko od w/w małp i opiekują się nimi inni ludzie.