Foto Piątek #7 – Pan Ryś
Z Panem Rysiem nie wiążą się żadne zabawne historie ani ciekawostki. Jego zachowanie było czysto kocie, ale należy mu się notka bo pewnego dnia okazał się najbardziej fotogenicznym kotem tego ZOO.
Pan Ryś mieszkał na swoim dość dużym wybiegu sam. Niewiele tam było do roboty, a za jedynych sąsiadów miał żbiki z wybiegu obok. Żbiki były małymi potworami, i potrafiły do śpiącego przy siatce Pana Rysia podbiec, drapnąć i uciec. Przyjaźni między nimi zdecydowanie nie było.
Dlatego też Pan Ryś bywał znudzony. Najczęściej można go było zastać siedzącego i patrzącego w dal, kontemplującego nad sensem swojej egzystencji.
Ew. zajmował się swoimi rysiowymi sprawami, jak np medytacjami nad wodnym oczkiem.
Wybieg Pana Rysia był tak skonstruowany, że nie było go jak i gdzie zamknać gdy trzeba było na tymże wybiegu dokonać jakichkolwiek prac. Czyli krótko mówiąc, do Pana Rysia wchodziło się jak do siebie. Co było też okazją do selfiesów. Choć dość suchych, bo nie byliśmy aż tak dobrymi kumplami żebym sobie mógł pozwolić na odwracanie się do niego tyłem – stąd na selfiesach to on był tyłem.
Wizyta człowieka była dla Pana Rysia rozrywką, ucztą bodźcową. Nie był od małego odchowany przez homo sapiens, więc do miziania się nie nadawał. Za to był ciekawski i przy okazji robienia na wybiegu czegokolwiek, łaził za człowiekiem jak pies, choć zawsze trzymał nieufny dystans kilku metrów.
Czasami znikał, co lekko podnosiło ciśnienie, bo jak nie jesteś dobrym kumplem kota wielkości rottweilera, to podstawowa zasada w jego obecności brzmi: zawsze wiedz gdzie jest. Trzeba było wtedy pobawić się w tropiciela i go wzrokowo zlokalizować. Nigdy nie znikał-znikał, ot, potrafił się schować i nadal gapić. Np spod krzaka.
Po pewnym czasie Pan Ryś bardzo się do mnie przyzwyczaił, i trzymany dystans stopniowo się zmniejszał. Najpierw do 2 metrów, później do jednego, a w końcu dał mi okazję do zrobienia być może najlepszych solo-kocich fot jakie mam z ZOO. Są tak ładne, że aż chyba powinienem rzucić na nie jakiś watermark. Czego nie zrobię – jumaj śmiało losowy wędrowcze, jeśli na nich zarobisz, to po prostu Cię pozwę i na lenia jeszcze zarobię.
Któregoś dnia przyszedł jak zwykle i siadł. Dość blisko.
Standardowo zaczął mnie świdrować wzrokiem.
W pewnym momencie mu się znudziło, więc się położył, choć nadal nie do końca wyluzowany.
Ale w końcu wyluzował.
Oraz podwinął sobie łapę. Co nie tylko wyglądało przeuroczo, ale też było budujące – Pan Ryś przyzwyczaił się do mnie do tego stopnia, że po prostu sobie leżał i w mojej obecności nie dawał złamanego faka.