11
lut
2018

Ambue Ari – wolontariat w dżungli

Na drugim końcu świata, 11 tysięcy kilometrów od Polski, w boliwijskiej dżungli znajduje się schronisko dla dużych kotów. W lesie deszczowym, który normalnie ogląda się na filmach dokumentalnych, pośród morza komarów, pająków, węży i skorpionów schronienie znalazło ok 20 pum i jaguarów. Spędziłem tam 3 miesiące opiekując się nimi i pobyt w takich warunkach wykonując bardzo specyficzną pracę, którą się tam wykonuje można określić tylko jednym słowem: hardcore.

Ambue Ari to położony w dżungli park o powierzchni 1000 hektarów (+nieoficjalnie przylegająca do nich bezpańska dżungla) i jest jednym z 3 parków założonych przez organizację prozwierzęcą CIWY (Comunidad Inti Wara Yassi). Jest to chyba jedyna organizacja działająca w Boliwii na rzecz dzikich zwierząt, a taki stan rzeczy wynika z faktu, że Boliwia jest najbiedniejszym krajem Ameryki Południowej – zarówno przeciętny Pablo jak i boliwijski rząd mają dużo rzeczy na głowie i ochrona dzikich zwierząt leży w tym kraju gdzieś na samym dole priorytetów. CIWY od momentu założenia, czyli od wczesnych lat 90tych zdołało założyć 3 schroniska dla dzikich zwierząt, w tym dużych kotów jak pumy czy jaguary.

Ciwy

O organizacji tej dowiedziałem się 3 lata temu od znajomej (polecam jej bloga przy okazji: klik) – była przez miesiąc w jednym z ich parków, tym najbardziej cywilizowanym o nazwie Park Machia, a do jej zadań należało m.in. zapewnianie bodźców jednemu z przebywających tam ocelotów. Zapewnianie bodźców polegało na wyprowadzaniu tego kota na cały dzień do dżungli. W trakcie rozmów wspomniała, że inny ośrodek tej organizacji, Ambue Ari skupia się na dużych kotach, a opieka nad nimi wygląda analogicznie jak w przypadku ocelotów w Park Machia. Szybki googiel wypluł mi morze materiałów pokazujących ludzi w zielonym piekiełku z jaguarami i pumami na smyczy. Zwłaszcza rok 2011 obfitował w doniesienia prasowe o tym miejscu a tłumaczenie jednego z artykułów dopuścił się nawet Onet:

http://podroze.onet.pl/na-spacer-z-puma/1ew20

Osoba którą byłem 3 lata temu zapłonęła entuzjazmem i postawiła sobie cel: pojechać tam kiedyś, na możliwie jak najdłużej, czego przebłyski tu i uwdzie przebijały się również na tym blogu (ot choćby artykuł o potworach w Boliwii z jednym bardzo sugestywnym zdjęciem: klik)

W ciągu tych 3 lat jednak rozmyślając nad jakimś wolontariatem przy dużych kotach na drugim końcu świata zaczęłam grzebać nad innymi opcjami i dopiero wtedy zarysował mi się prawdziwszy obraz świata – wolontariat polegający na bezpośrednich interakcjach z dużymi kotami to w 99% cyrk i szemrany biznes, a co też znalazło odźwięk na tym blogu w postaci notek o Świątyni tygrysów (klik) (która to notka ostatnimi czasy się potwierdziła), czy o cynicznej, naciągającej naiwnych woloturystyce w Afryce (klik). Wraz ze wzrostem mojej świadomości jak to wygląda, entuzjazm względem Ambue Ari opadał – a swoistym gwoździem do trumny był zeszłoroczny cykl artykułów o pewnym jegomościu spacerującym z pumą w Polsce.

Jestem stety/niestety przypadkiem który będzie drążył tak długo, aż dodrąży się prawdy i kwestia CIWY nie dawała mi spokoju. Od czasu do czasu grzebałem w sieci za blogami byłych wolontariuszy Ambue Ari (jest ich mrowie) i bacznie śledziłem ich grupę na FB. Oraz z nimi rozmawiałem nie zdradzajac się z moimi wątpliwościami. Po kilku miesiącach takiego małego śledztwa obraz który mi się rysował był następujący:

Ambue Ari nie rozmnaża dużych kotów, nie kupuje/sprzedaje ich, wszystkie które się tam znalazły, zostały odebrane ludziom którzy albo próbowali zrobić z tych kotów domowe maskotki, albo zostały odebrane od handlarzy na czarnym rynku. Ambue Ari ma do dyspozycji kawał dżungli, więc żeby przyzwyczajone do człowieka koty nie spędziły reszty życia w klatce, przyjęto niekonwencjonalny model enrichmentu – pumy, jaguary i oceloty są wyprowadzane w kontrolowanych warunkach do dżungli przez ludzi którzy zdają sobie sprawę z ryzyka – bo jedyną alternatywą dla tych kotów byłoby spędzenia życia w klatkach.

Przy takiej wersji i opisie działania tego parku przekazywanej mi przez coraz to kolejne osoby uświadomiłem sobie, że wszyscy przecież nie mogą ściemniać, między wierszami treści blogów byłych wolontariuszy nie umiem doszukać się czegokolwiek podejrzanego, a jeśli mam możliwość pojechać tam i nie pojadę tylko przez niesmak wywoływany przez obraz kogoś z pumą na smyczy, tzn, że zbyt zaangażowałem się w pewne lokalne sprawy w Polsce i gdzieś mi umyka całokształt. Jeśli też mam stracić okazję do nabycia praktycznej wiedzy z dziedziny zachowania pum i jaguarów (zwierząt z którymi jeszcze nie pracowałem, a co by się przydało), to byłoby lekkomyślnością mieć możliwość pojechania tam i z takiej możliwości nie skorzystać.

Kupiłem bilet do Boliwii i tak zaczęły się dziwne 3 miesiące w dżungli polegające głównie na tym:

 

Tupac

dżungla.jpg

Leo.jpg

sjesta.jpg

ocelot.jpg

 

Jak to wszystko wygląda? Mieszkasz w obozie na skraju dżunglii, 12 kilometrów od najbliższej wioski (wioska = 5 domów na krzyż). Obóz nie ma prądu (oprócz generatora do użytku lodówki na mięso dla kotów), woda czerpana jest ze studni głębinowej.




 

oboz1.jpg

oboz2.jpg

oboz3.jpg

 

Za sypialnie służy Ci pomieszczenie 4x5m które współdzielisz z 3-5 innymi osobami, podłoga to betonowa posadzka a ściany są w połowie z siatki.

 

pokoj1.jpg

 

Codziennie rano wstajesz o 6:30, na śniadanie przez 3 miesiące jesz dzień w dzień 2 jajka i dwa kawałki chleba w otoczeniu świrów podobnych Tobie:

 

sniadanie

 

Po pracy w obozie (zamiatanie, sprzątanie latryn, karmienie obozowych zwierząt itp.) idziesz kilometr, dwa do dżunglii obsłużyć swojego kota

 

sprzatanie.jpg

 

Wybiegi kotów rozsiane są po terenie parku i rozmieszczone co ok. 1km żeby zwierzęta wzajemnie się nie stresowały. Po dotarciu na miejsce przypinasz liny do pumy czy jaguara i w 2 osoby idziecie na kilka kilometrów spaceru po lesie deszczowym z drapieżnikiem, który z łatwością może zranić człowieka. Kot ma wyznaczone ścieżki po których może się poruszać i może po nich iść gdzie chce (byle nie w dżunglę).

 

spacer1.jpg

 

Puma czy jaguar ma czasami zły humor, bo w końcu jest kotem, więc niski poziom stresu po takim spacerze uznajesz za sukces.

 

pospacerze.jpg

 

O 12:30 wracasz na lunch, który składa się z makaronu lub ryżu + coś sosopodbnego. Do 14 przerwa, o 14 znowu ruszasz w dżunglę żeby wyprowadzić kota. Czasem żeby dojść do jego wybiegu musisz przejść przez mokradła, czyli naturalne skupiska wody do pasa. O 19 zapada przy równiku zmrok, więc o 18 wracasz do obozu, bierzesz zimny prysznic, suszysz się i idziesz na kolację – ponownie ryż lub makaron z czymś sosopodobnym. Po kolacji idziesz do swojego pomieszczenia sypialnego mając okazję do poznania lokalnej fauny po drodze. Przez 3 miesiące mojego pobytu tam zobaczyłem w promieniu 10 metrów od moich drzwi ptaszniki, węże, skorpiony i potop mrówek:

 

ptasznik.jpg

waz1

skorpion1.jpg

 

Ok 20. kładziesz się na sienniku, zabezpieczasz moskitierę i wycieńczony odpływasz. Co sobotę masz wolne więc w piątki wieczorem cały obóz pije na umór żeby spuścić z siebie parę, czyli spartańskie warunki + stres. Jedną z ulubionych rozrywek jest zadanie „dobierz sobie strój tematyczny jedynie przy wykorzystaniu rzeczy w obozie”. Nazywaliśmy to enrichmentem dla ludzi i dopiero w takich warunkach możesz w pełni zrozumieć słowo „kreatywność” – jak np w przypadku wieczoru „francuskiego”.

 

Francja1.jpg

 

Lub akcji „Przebierz się za postać z filmu.”

 

Beetlejuice

 

W soboty jechaliśmy autostopem do najbliższego miasteczka (50km dalej) i wpadaliśmy w objęcia oblivionu.

 

autostop1.jpg

 

laguna1

 

W niedzielę do pracy – tak wygląda tam tydzień po tygodniu. Jakie mam wrażenia po 3 miesiącach zarówno pod względem tego miejsca jak i faktu bezpośrednich kontaktów z pumami i jaguarami? W trakcie mojego pobytu miałem mniejsze lub większe interakcje z łącznie 7 kotami. Starałem się miec oczy otwarte na wszystko, co by mnie zaniepokoiło, a kopalnią wiedzy okazały się bardzo pijane weekendy z ludźmi którzy tam są od kilku lat (którzy mnie polubili i mówili co im się nasuwało). Wnioski?

CIWY leci do mojej zakładki jako miejsce etyczne i robiące dobrą robotę, choć ma też swoje wady wynikające głównie z braku kasy. Zwierzęta które tam trafiają mają wszystkie mniej lub bardziej smutną historię. np. samiec pumy Tupac trafił do ośrodka jako młody kociak po tym, gdy farmerzy zabili jego matkę, zabili jego rodzeństwo z miotu, a Tupac przeżył tylko dlatego, że w trakcie bicia stwierdzili, że w sumie mogą go sprzedać. Obrażenia uszkodziły mu wzrok:

 

Tupac.jpog

 

Leo był używany przez lokalną rodzinę jako maskotka – do czasu jak nie podrósł i nie zaczął robić coś dla pum naturalnego, czyli skakać na inne obiekty w ich otoczeniu. W tamtym przypadku na dzieci. Połamano mu tylnie łapy żeby nie skakał i w takim stanie został odebrany przez policję i dostarczony do CIWY. Walka o to, żeby chodził zajęła rok.

 

Leo1.jpg

 

Ocelot Lazy Cat też była trzymana jako maskotka i z powodu złej diety straciła większość zębów. Do Ciwy trafiła wychudzona i w koszmarnym stanie:

 

Lazy.jpg

 

W Ambue Ari nie ma zwierząt z normalną przeszłością – to w końcu schronisko. Zostały przejęte najczęściej od oszołomów którzy kupowali je na czarnym rynku żeby zrobić z nich maskotki. I nie mieli pojęcia, jak się nimi zająć, pomijając kwestię etyczne. Kotów z tego ośrodka nie da się już wypuścić na wolność – za dużo kontaktu z człowiekiem, zbyt duże problemy ze zdrowiem i w końcu, zwłaszcza w przypadku pum i jaguarów, brak przestrzeni żeby to zrobić. Na terenie Boliwii w każdym miejscu w którym byłyby dogodne warunki do życia dla np. jaguarów już dzikie jaguary są (i każdy z nich zajmuje bardzo duże terytorium). Jeden dziki jaguar zapędzał sie nam nawet na teren parku. Wypuszczenie takiego zwierzaka skutkowałoby tym, że walczył by o terytorium już z przebywającym tam kotem a to by poskutkowało śmiercią jednego z nich. Nawet jeśli udałoby się znaleźć optymalne terytorium bez pumy czy jaguara (nie da się tego sprawdzić w boliwijskich warunkach), to przez wcześniejsze kontakty z człowiekiem mógłby się zapędzić do którejś z wiosek i skończyłoby się to fatalnie dla nich, albo dla ludzi.

Stąd dla tych kotów opcje są dwie: albo spędzenia życia w klatce, albo namiastka wolności jaką dają spacery po ich naturalnym środowisku – bodźce które otrzymują dzięki temu sprawiają też, że żadne z przebywających tam zwierząt nie ma choćby stereotypii.

 

Tupac3.jpg

 

Przez 3 miesiące zajmowałem się w Ambue Ari łącznie 4 pumami, 2 jaguarami i ocelotem. Pisząc w zeszłym roku cykl o lipnych cyrkach na przykładzie Kamila S. miałem tylko wiedzę teoretyczną względem zachowań takich kotów w warunkach „smyczowych”. Nabycie praktyki w kwestii pum pod tym kątem tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że to jest niebezpieczne a duży kot nawet przyzwyczajony do kontaktu z człowiekiem w losowym momencie może się zamienić w zwierzę które chce Ci zrobić krzywdę (i mam sporo materiałów filmowych z takich sytuacji). Niektóre koty w Ambue Ari są tak wyprowadzane od prawie 10 lat, i mimo tego potrafią się rzucać na człowieka, przy czym nie zawsze jest to zabawa i jedynie dobry refleks ochrania Cię przed szwami. 83 dni w ośrodku który nieodpowiedzialnym ludziom odbiera duże koty tylko podsyciło moją determinację, żeby w zarodku zwalczyć problem z którym od dawna boryka się zachód – niekontrolowanym dostępem przypadkowych ludzi do dużych kotów. Taki dostęp owocuje zwierzętami które nigdy nie powinny spędzić życia w niewoli i których na wolność przywrócić się nie da – muszą żyć niańczone przez człowieka bo ktoś kiedyś miał fantazję a był i popyt i podaż.

 

Tupac4

 

W ciągu 3 miesięcy spędzonych w dżungli wydarzyło się sporo – którejś nocy musiałem wracać sam drogą przez dżunglę, 12 km bez latarki, mając świadomosć, że w okolicy żyje zarówno dziki jaguar jak i puma. Byłem świadkiem, jak pekari (świniopodobne) atakuje człowieka i rozgryza mu nogę (~30 szwów) a na mnie padło bycie tym, kto musiał ją od tego człowieka odgonić. Spędziłem 2 godziny z młotkiem w ręku i 2 innymi osobami w obozie po alarmie o ucieczce najgroźniejszego tam jaguara (który przez agresję wychodzić nie mógł). Historii z mojego pobytu w Ambue Ari mam na przynajmniej kilkadziesiąt notek, a był to pierwszy z wyjazdów które planuje – wszystko mam plan opisać. Nie chcę jednak tego bloga zamieniać w bloga „podróżniczego”, stąd po burzy mózgu podjąłem decyzję o zrobieniu nowego, dedykowanego właśnie wyjazdom. Animalus.blog.pl oczywiście nie zostaje zamknięty, zlikwidowany czy porzucony – będę tutaj nadal od czasu do czasu publikował notki o tematach „okołozwierzęcych” (czyli coś na kształ notek o cyrkach, Świątyni Tygrysów itp), jednak po historie z Ambue Ari i w przyszłosci z innych takich wyjazdów zapraszam do czegoś nowego i w lekko innej formule.

http://animalus.eu/0-prolog/

Notki na blogu animalus.blog.pl są mariażem linków i zdjęć – bez nich tekst notek nie miałby często racji bytu. Na nowym blogu poświęconym podróżom wpisy będą nie tylko krótsze niż na tym blogu, ale będą też miały formułę bardziej „książkową” i szczerze mówiąc nie wiem jak ten eksperyment wyjdzie, będę wdzięczny za wszelką negatywną krytykę i sugestie. Z Ambue Ari przywiozłem też kilkanaście godzin nagrań jak wyglądają spacery z kotem – póki co ogarniam materiał, na wrzesień planuję reaktywację kanału na Youtube. Do zobaczenia!

Self1

 

 

 




(wpis oryginalnie został opublikowany 30 dnia lipca 2016 na moim starym blogu pod adresem: http://animalus.blog.pl/2016/07/30/ambue-ari )

 

Podobne wpisy

Pięć słoni zginęło w wodospadzie próbując ratować słoniątko
Słynny treser cyrkowy zabity przez swoje tygrysy
Niezwykła podróż lisa – 3500 km w 76 dni
Zanieczyszczenie hałasem szkodliwe dla ptaków

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.