24. Instrukcja obsługi pumy
Zabieram się za lekturę – na pierwszy ogień idą skoroszyty które, w teorii, miałem dostać zaraz po przyjeździe. O większości tego co w nich jest opowiedziała mi już Rhi, więc czytam po łebkach, dodatkowo robiąc zdjęcia stronom z opisami codziennych, porannych obowiązków. Najdłuższy opis ma przygotowywanie śniadania, i jak zobaczę później, jest też najbardziej upierdliwe – przed obkarmieniem zwierząt wstawić garnki z wodą na kawę i, w zależności od dnia, na jajka, pójść obkarmić obozowe zwierzęta (czyli Pio czy ostronosy), wrócić, posprzątać w jadalni, przygotować tacę z jajkami, chlebem, talerzami itp., po wszystkim posprzątać i pozmywać gary. Brzmi prosto, w praktyce okaże się, że człowiek który ma pecha i dostaje śniadanie do przygotowania, nie ma nawet czasu iść rano na faję – zwłaszcza gdy w obozie jest kilkadziesiąt ludzi i akurat przypada dzień jajek sadzonych. Smażenie kilkudziesięciu na patelni która mieści ich pięć okaże się koszmarem.
Jestem miłe zaskoczony przy skoroszycie z ogólnymi zasadami postępowania z dużymi kotami. To kilkanaście stron A4 informacji o ich zachowaniach, różnicy między zwierzętami udomowionymi a pumami czy jaguarami, wszystko wyłożone łopatologicznie – tak, żeby ktoś, kto tu przyjeżdża i nie ma żadnej wiedzy w tej dziedzinie, zrozumiał jakie są różnice i nie traktował pumy jak np. psa. Opisana jest nieprzewidywalność tych zwierząt (podobnie zresztą jak i innych nieudomowionych gatunków), i pogrubione w wielu miejscach fragmenty o tym, że trzeba uważać nawet jeśli ma się przeświadczenie, że obsługiwanego kota poznało się już na wylot. „Obsługiwany kot” to ujęcie dosłowne, wg tego co czytam koty w tym parku są podmiotem i czymś stojącym ponad wolontariuszem – na spacerach, pomijając kilka zasad wyjątkowych dla danego kota, generalnie mogą robić co chcą, a wolontariusze są tylko w roli asekuracji. Jedyne zasady których trzeba się trzymać, to m.in. absolutny zakaz odpięcia kota z lin, choćby na chwilę, oraz zakaz schodzenia ze ścieżek. W gąszczu, liny mogą się łatwo zaplątać czy ew. można by się zapędzić na szlak innego kota, co skończyłoby się katastrofą. Jest też morze informacji praktycznych, np. o tym, że jeśli kot zaczyna za długo skupiać na Tobie swoją uwagę, to jest to niebezpiecznie, bo może mu chodzić po głowie coś, czego obiektem będziesz Ty, i bez znaczenia jest czy będziesz obiektem zabawy czy wyładowania frustracji. Czyli jeśli kot gapi się na Ciebie za długo, to wiedz, że coś się dzieje i miej się na baczności. Kotów nie wolno też wyprowadzać na spacer jeśli są zbyt podekscytowane lub rozdrażnione – stają się wtedy jeszcze mniej przewidywalne. Jeśli puma lub jaguar przed spacerem biega z entuzjazmem po klatce, to trzeba odczekać aż się uspokoi – to samo dotyczy zresztą emocji wolontariusza, spokojny człowiek to większa szansa na spokojniejszego kota. Idealne warunki do spaceru, to zarówno kot jak i wolontariusz w trybie „zen”.
Wczytuję się w te informacje i w pewien sposób fakt istnienia takiego skoroszytu mnie uspokaja – przed przyjazdem obawiałem się trochę, że ten obóz, choć etycznie podchodzący do zwierząt, to jednak może się okazać czymś na kształt wioski hippisów siedzących w dżungli i traktujących duże koty bez należytej dozy ostrożności, ale ten skoroszyt sugeruje, że podchodzi się tu do interakcji z tymi zwierzętami poważnie i odpowiedzialnie, a do samych kotów ma się ograniczone zaufanie. Zdaję sobie jednak sprawę, że ocenić w pełni będę mógł to dopiero gdy zobaczę jak wygląda tutaj praca z nimi.
Przechodzę do skoroszytów kotów które zostały mi przydzielone, choć biorąc pod uwagę podejście parku do nich, to właściwszym sformułowaniem byłoby to, że to ja, zostałem przydzielony im. Na start przerzucam bez czytania strony każdego skoroszytu – chcę zobaczyć, jaką ilość materiału muszę ogarnąć. Sporo tego, kilkadziesiąt stron A4 które dla własnego bezpieczeństwa powinienem przyswoić. Tupaca i Leo (pierwszego przed obiadem, drugiego po) mam w poniedziałki, środy i piątki, Katie i siostry w niedzielę, wtorki i czwartki. W sobotę wolontariusze mają wolne, a koty dzień głodówki – choć brzmi to brutalnie, to jest konieczne dla ich zdrowia (w naturze nie jedzą codziennie), i to samo stosuje się również w ZOO. Jutro jest poniedziałek, czyli Tupac i Leo, stąd dzisiaj poczytam o nich, a o Katie i siostrach jutro.
Skoroszyt Tupaca różni się od reszty – w pozostałych są ładne, wydrukowane strony z informacjami w różnych kategoriach, czyli np.: historia kota, zachowania, modele działania, potencjalne niebezpieczeństwa itp. Szczegółowe instrukcje do kotów. Skoroszyt Tupaca za to składa się z kartek luzem na których odręcznie zapisane są relacje byłych wolontariuszy, i w miarę czytania zaczynam głupieć. Te relacje stoją na drugim biegunie w porównaniu do zgrabnego „ABC pum i jaguarów” ze skoroszytu ogólnego – składają się z opisu np. miesiąca wychodzenia z Tupakiem i wzajemnie sobie przeczą. W niektórych były wolontariusz stwierdza, że Tupac lubi wodę i kąpię się w sadzawce, 3 kartki dalej inny twierdzi, że Tupac wody nienawidzi. Shit. Nie rozumiem o co chodzi. Po godzinie wczytywania się w te zapiski mam tylko kilka pewników które jestem w stanie ogarnąć, i jeden z nich to historia tego kota. Matka Tupaka została zabita przez farmerów, nieopodal znaleziono jej potomstwo – Tupaca i drugą małą pumę. Farmerzy planowali je zabić i tak stało się z jednym maluchem, bijąc Tupaca stwierdzili jednak, że w sumie, to mogą go sprzedać i na tym zarobić. Pokiereszowany Tupac trawił na rynek, tam odebrała go policja, i przekazała CIWY. Urazy Tupaca doprowadziły do ubytku wzroku – na tyle dużego, że początkowo zakładano, że jest w pełni ślepy, z biegiem czasu okazało się, że choć ubytek wzroku jest bardzo duży, to Tupac ślepy w pełni nie jest, ale zwyczajowo w parku mówiło się „ślepy”. Krócej i wygodniej niż za każdym razem stwierdzanie, że „Nie jest do końca ślepy, najprawdopodobniej coś widzi, choć niewiele”, choć było to mylące. Próbuję się wczytywać w relację, ale choć rozumiem słowa, to nie rozumiem o czym czytam. Co oznacza „splitnięcie Tupaca?” Co oznacza jego „runner”? Nawet z kontekstem nie ogarniam o co chodzi, czyli czas na pomoc – Rhi wspominała, że Tupacem zajmuje się teraz Dan, czyli jedyny oprócz mnie łysy w obozie, i Danny, czyli facet który po powrocie z imprezy kładł się na szosie, to oni będą mnie szkolić. Jest już blisko do obiadu, powinni zacząć się schodzić ludzie – znajduję Dana przy jadalni i pytam o skoroszyt Tupaca. Okazuje się, że porządne instrukcje do kotów to stosunkowo niedawne ulepszenie pracy w obozie – jeszcze 2 lata temu wszystkie skoroszyty wyglądały jak ten, który składa się z odręcznych relacji wolontariuszy. Instrukcja Tupaca jest ostatnią do stworzenia, i podobno „jest w trakcie pisania”. Dan daje mi radę. „Nie próbuj zrozumieć tego co czytasz bez choćby jednego dnia spędzonego z kotem, bo nie zrozumiesz. Jutro Ci wszystko wyjaśnimy na miejscu, a instrukcje przejrzyj dokładnie dopiero za kilka dni – wtedy to będzie miało sens. Ah, jakby ktoś pytał, to masz je przeczytać dokładnie teraz, ale dla mnie to głupota, nie ma sensu. Przy Leo też ja Cię będę szkolił, więc przy tych instrukcjach daj sobie dzisiaj spokój z uczeniem się ich”. Ok, wszystko jasne. Z Danem zdążyłem się już polubić i sprawia wrażenie bardzo rozgarniętego faceta, więc trochę mnie to uspokaja i pozbawia presji, mogę iść spokojnie na obiad – po nim odwiedzę obozowy lumpeks, potrzebuję czterech zestawów ubrań.
czytam z niesamowitą ciekawością i cieszę się za każdym razem widząc powiadomienie o kolejnym wpisie :)
Ciesze się, że opcja subskrypcji okazała się przydatna ;)